Dziś mija dokładnie rok, odkąd uruchomiłem na Facebooku profil o nazwie Chmielnik Jakubowy, na którym przez niespełna 3 miesiące zamieszczałem dość lakoniczne opisy degustowanych przez siebie piw. Po upływie tego czasu podjąłem decyzję o zrobieniu kroku dalej i założeniu bloga w wersji www na wykupionym serwerze i z własną domeną. Chciałem uniknąć za wszelką cenę etapu, przez który przechodziło większość początkujących blogerów, czyli blogowania na bezpłatnych platformach, takich jak np. Blogger, czy WordPress.com. Z czasem bowiem przychodzi moment, kiedy potrzebne staje się trochę więcej wolności, a tym samym przeniesienie się na swoje, co z reguły rodzi sporo problemów technicznych. No, ale nie o tym chciałem, bowiem niejako urodzinowo postanowiłem zrecenzować jedno z najmocniejszych polskich piw, jakie ostatnio pojawiły się na rynku – a mianowicie Łódź i Młyn, uwarzone w kooperacji dwóch browarów: holenderskiego De Molena oraz łódzkiej Piwoteki.
De Molena chyba żadnemu beer geekowi przedstawiać nie muszę. Zresztą recenzowałem już na moim blogu jedno uwarzone w nim piwo, a mianowicie wędzony torfem foreign extra stout o nazwie Bloed, Zweet & Tranen. Przypomnę jedynie, że ów specjalizujący się w warzeniu ciemnych, mocnych piw browar od ponad 10 lat warzy w miejscowości Bodegraven, leżącej mniej więcej w połowie drogi między Amsterdamem a Rotterdamem. W Polsce obecnie piwa z De Molena są dość łatwo dostępne – mimo że może nie należą do najtańszych (szczególnie wersje leżakowane w beczkach), to z uwagi na długie daty przydatności do spożycia (refermentacja!) hurtownie i sklepy specjalistyczne nie boją się po nie sięgać. Dlatego, gdy jeszcze u nas nasze rodzime risy należały do marzeń ściętej głowy, to browar z Bodegraven dla wielu stał się wręcz kultowym, głównie poprzez swoją dobrą dostępność.
Browar Piwoteka zaś na Chmielniku Jakubowym do tej pory pojawił się trzykrotnie i za każdym razem ich piwa bardzo mi smakowały. Już dawno inicjatywa kontraktowa pokazała, że Marek Puta i spółka nie boją się wyznań, a i ich pomysły z reguły bywają mocno oryginalne i odważne. Dla przykładu spod ich ręki wyszły takie cuda jak np. stout z wędzonym i świeżym śledziem, piwo z boczkiem, czy też american saison z… chrzanem. Biorąc to pod uwagę decyzja o nawiązaniu współpracy ze słynnym holenderskim browarem wcale nie dziwi. A z tego połączenia musiało wyjść coś grubego. I wyszło.
Łódz i Młyn (w angielskiej wersji Mill & Wherry, w holenderskiej zaś Molen & Boot) to russian imperial stout i to już z tych mocniejszych, bowiem wartość ekstraktu początkowego wyniosła 29,7%, co po fermentacji dało aż 13,8% alkoholu. Jest to więc najmocniejszy do tej pory recenzowany przeze mnie trunek. Piwo nachmielono równie srogo, ponieważ z wyliczeń wyszło aż 110 IBU. Piwoteka nie byłaby jednak sobą bez dodania do piwa jakiegoś oryginalnego składnika. Jest nim… jarzębina, która wielu osobom kojarzy się z naszym krajem. Osobiście już jakiś czas temu dowiedziałem się, że po odpowiedniej obróbce charakterystyczne owoce tej rośliny są jadalne, ale nigdy nie miałem okazji próbować niczego z jej dodatkiem. Domyślać się jedynie więc mogę, tak trochę przez analogię do znanego mi smaku dzikiej róży, czy czarnego bzu, że owoce jarzębiny są kwaśne i cierpkie. Jednak, czy tak jest w rzeczywistości – tego nie wiem. Ciekaw jestem, czy dodatek ten wpłynie w jakikolwiek sposób na piwo, którego cechą zapewne będzie i tak intensywny smak pochodzący ze słodów i chmielu.
Gwoli kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze, że kooperacyjny holendersko-polski ris nachmielony został jedną amerykańską odmianą – Zeus (znaną jeszcze jako CTZ, Columbus albo Tomahawl), jest to więc tzw. single hop. Warto też wspomnieć, że piwo było warzone w Holandii, gdzie poddano je refermentacji i do Polski przyjechała większość warki :).
Styl: russian imperial stout z jarzębiną
Ekstrakt: 29,7%
Alk. obj.: 13,8%
IBU: 110
Data przydatności: 19.10.2021 r.
Kolor: Czarne, nieprzejrzyste.
Piana: Piana obfita, beżowa, składająca się z drobnych pęcherzyków – jedynie przy samym szczycie po chwili pojawia się niewielka liczba takich trochę większych bąbelków, jednak nie powoduje to strzępienia tej naprawdę okazałej czapy. Trwała, zostawia całkiem ładny lejsing. Jak na ten styl i moc piana jest zaskakująco ładna.
Zapach: Likier czekoladowy, wyraźnie palony, kawowy, ale także niestety alkoholowy.
Smak: Treściwy, czekoladowy, z przyjemnymi nutami palonymi, kawowymi. Warstwa słodowa jest słodka, z tym że po chwili kubki smakowe atakuje potężna i trochę zalegająca goryczka. Na drugim planie sporo alkoholowości, nie ma wątpliwości, że mamy do czynienia z piwem bardzo mocnym. Na finiszu Łódź i Młyn jest delikatnie cierpkie, co potęguje dodatkowo odczucie goryczki.
Wysycenie: Średnie, w sumie adekwatne do stylu.
Jak dotąd nie miałem okazji pić tak mocnego piwa, stąd póki co nie mam odpowiedniego punktu odniesienia, aby móc stwierdzić, czy Łódź i Młyn jest mniej, czy też bardziej alkoholowa od innych trunków tego typu. Z całą pewnością owoc współpracy między De Molenem i Piwoteką jest wyraźnie alkoholowy i zdecydowanie czuć jego ciężar gatunkowy. Małą butelkę 0,33 litra sączyłem blisko godzinę, co przy prawie 14% alkoholu nie powinno nikogo dziwić. I choć od premiery tego piwa minęły już trzy tygodnie to recenzowany dziś ris wciąż jest „chropowaty” w odbiorze i powinien jeszcze trochę poleżakować. Chociaż, tak po prawdzie, bardziej od wyczuwalnego alkoholu przeszkadzała mi w cieszeniu się pełną przyjemnością z picia potężna goryczka, potęgowana jeszcze alkoholowością. Ogólnie piwo jest tak intensywne w smaku, że dodatek jarzębiny zarówno przez warstwę słodową, jak i przez chmiel, został zwyczajnie przykryty. Podsumowując – gdyby pozbyć się nut alkoholowych oraz uszlachetnić trochę goryczkę, tak aby nie była zalegająca – to mielibyśmy do czynienia z naprawdę fajnym piwem. Póki co, te dwa mankamenty trochę mi zepsuły radość z degustacji, choć nie oznacza to, że piwo jest złe, czy niesmaczne. Bo tak nie jest.
Cena: 19,50 zł za 0,33 l w szczecińskim stacjonarnym sklepie specjalistycznym