Do dzisiejszej recenzji zachęciliście mnie Wy – w momencie, gdy trafiło ono do Biedronki, od razu zauważyłem wzrost zainteresowania nim na moim portalu. Jak już wspomniałem o Biedronce, to zapewne wiecie, jakie dokładnie piwo chcę zrecenzować. Tak, chodzi mi o Hopfe Pilsener, warzone przez niemieckiego Mauritius Brauerei. Pierwszy raz od dawna będzie to pozycja z mocno budżetowego segmentu – w czasie promocji na to piwo, można było je kupić nawet za 1,99 zł za butelkę!
Ja akurat kupiłem to piwo w regularnej cenie, czyli bodaj 2,29 zł za 0,5 litra. Szał, prawda? Już dawno nie kupowałem tak taniego piwa :P. No, ale czego się nie robi dla Czytelników ;). A poświęcenie może być znaczne, bo w tej klasie cenowej nie spodziewam się niczego dobrego. Z drugiej strony daje to temu piwu możliwość pozytywnego zaskoczenia mnie :).
Jak tylko Hopfe Pilsener trafił do sieci sklepów z czerwonym chrząszczem w kropki w logo, już wywołał sporo kontrowersji. Wszystko bowiem wskazuje na to, że jest to dokładnie to samo piwo co „lidlowy” klasyk, czyli Perlenbacher Pils. Komentatorzy polskiego rynku piwa zaczęli się więc zastanawiać, jakim cudem Browarowi Mauritius udało się sprzedać dokładnie to samo piwo do dwóch różnych, dużych sieci handlowych działających w Polsce. Piwo, które finalnie na półki sklepowe trafiło z dwoma różnymi nazwami i etykietami. Do tego w obu przypadkach – o dziwo – Mauritius przyznaje się do wypuszczonego przez siebie piwa. Inne browary warzące piwa marketowe mogłyby brać z tego przykład.
Z minusów tego piwa, które mogę od razu wymienić, to na pewno zielona butelka. Kurde, kompletnie nie rozumiem tej mody. W przypadku jasnych, wyraźniej chmielonych piw (a takim powinien być przecież pils), zielone szkło jest zabójcze dla aromatu, ponieważ przepuszcza światło ultrafioletowe, które rozbija alfakwasy na nieprzyjemne w zapachu związki chemiczne, kojarzące się nam z wydzieliną skunksa, bądź ze skrętem marihuany. Nie cierpię tego aromatu i naprawdę nie wyobrażam sobie, jak można go cenić i szukać w piwach „premium”, rozlewanych właśnie w zielone butelki ;).
Piwo pasteryzowane.
Data przydatności: 18.07.2021
Wygląd: Bardzo jasne, złociste, wpadające w słomkowy. Idealnie klarowne.
Piana: Średnia, drobno- i średniopęcherzykowa, biała. Szybko opada. Po chwili pozostaje jedynie cieniutka warstwa.
Aromat: Jest skunks i to wyraźny. Po przyzwyczajeniu się do niego wychodzi lekka zbożowa słodowość. Generalnie aromat jest dość nikły.
Smak: Hopfe Pilsener to piwo puste. Niewiele się tu dzieje – jest trochę zboża, słodu, który dodaje nieco słodyczy. Mimo to całość jest smukła, wytrawna. I poza tym nie ma nic. Goryczki praktycznie brak.
Wysycenie: Wysokie.
Pustka – to najlepsze określenie na to piwo. Bardzo niewiele się tu dzieje – zarówno pod względem słodowym, jak i chmielowym. No, może poza intensywnym w aromacie skunksem ;). Goryczki praktycznie nie ma, przez co nie można tego piwa nazywać pilsem. Ot, jest to zwykły eurolager. Gdyby nie obecność alkoholu Hopfe Pilsener mogłoby być spokojnie traktowane jako zamiennik wody. Zdecydowanie nie ma się czym podniecać – ja już zapewne po to piwo nie sięgnę. Szkoda wątroby ;).
Cena: 2,29 zł za 0,5 litra w dyskoncie