CrackerWieść gminna niesie, że niektóre polskie browary rzemieślnicze ponoć (nie wiem, na ile w tym prawdy) nie są do końca uczciwe i do swoich piw dodają sztuczne aromaty, czy też te identyczne z naturalnymi. Teoria ta podzieliła polską scenę piwną na tych, którym to nie przeszkadza, tych, którmy to wisi oraz tych, dla których coś takiego jest czymś w rodzaju zbrodni przeciw ludzkości. Niektóre browary postanowiły tę sytuację wykorzystać i po części zabawić się, po części poeksperymentować. I tak powstały cztery piwa: dwie wersje Stockholm Syndrome z Brokreacji oraz Cracker i NutCracker z kooperacji browarów Deer Bear oraz Whisker.beer. Dwa z nich zostały wyprodukowane przy udziale aromatów, dwa pozostałe – w pełni naturalnie, jak Pan Bóg przykazał. Dziś zajmę się jednym z tych piw – Crackerem – i niedługo postaram się porównać z drugim bliźniaczym piwem wypuszczonym w tym samym czasie, czyli Nutcrackerem.

Oba piwa to imperialne stouty stuningowane dodatkiem laktozy oraz kawy z toruńskiej palarni Fonte. Nutcracker został dodatkowo wzbogacony orzechowym aromatem naturalnym. Z tego co wiem, w zamyśle tego trunku było dowalenie aromatami tak, aby nie było wątpliwości, że one tam są i dzięki temu pokazać, że ze składnikiem tym można przegiąć. Zupełnie inny cel przyświecał Brokreacji, która stworzyła wspomniany już wyżej Stockholm Syndrome. W tamtym przypadku kompozycję ułożono tak, aby oba piwa były jak najbardziej do siebie zbliżone, a konsument miał problem z ich odróżnieniem i wskazaniem, w którym zastosowano aromat (browar początkowo nie ujawniał tej informacji). Oba eksperymenty choć różne są naprawdę interesujące – niestety w moje łapki wpadł jedynie owoc współpracy między browarami Deer Bear i Whisker.beer.

Reklama

W pierwszej kolejności zajmę się piwem podstawowym – tj. tym o nazwie Cracker. W niedalekiej przyszłości na blogu powinna pojawić się recenzja aromatyzowanego Nutcrackera. Tak jak już wyżej wspomniałem jest to imperial coffee milk stout o całkiem pokaźnych parametrach – 25° Plato i 10% alkoholu. W zasypie tego dość mocarnego trunku oprócz słodów jęczmiennych znalazł się również słód pszeniczny, a do nachmielenia użyto Magnum oraz Sybilli. Oprócz tego do piwa dodano laktozę, kawę oraz cukier – zapewne dla podbicia ekstraktu. Ten ostatni składnik troszkę mnie zaniepokoił, ponieważ może on sprawić, że piwo będzie alkoholowe, ale wodniste, bez ciała.

Zanim przejdę do sedna sprawy i degustacji napiszę jeszcze kilka słów o browarach, które stoją za tym projektem. Deer Bear powstał w 2015 r. i stoi za nim Grzegorz Durtan. Wszystkie ich piwa przyciągają wzrok kolorowymi, kreskówkowymi etykietami z niedźwiedziem i jeleniem w roli głównej. Jeśli wierzyć portalowi Polskikraft.pl na rynku pojawiło się już 26 piw z Browaru Deer Bear. Natomiast whisker.beer to projekt Marcina Ostajewskiego, który wystartował w ubiegłym roku. Do tej pory spod znaku kocich wąsów wyszły cztery bardzo ciekawe – łącznie z opisywanym dzisiaj kooperacyjnym Crackerem.

Styl: imperial coffee milk stout
Ekstrakt:
 25%
Alk. obj.:
 10%
IBU:
 b/d

Data przy­dat­no­ści: 03.01.2018

Kolor: Ciemnobrązowe, w kieliszku TeKu – nieprzejrzyste.
Piana: Beżowa, drobno- i średniopęcherzykowa, niezbyt obfita, ale jak na risa jest jak najbardziej w normie. Zostawia niewielki lejsing.
Zapach: Bardzo kawowy, żeby wyczuć coś poza kawą trzeba naprawdę mocno się postarać (a piwo degustowałem w temperaturze pokojowej – 16-18 stopni) – pojawia się wtedy trochę deserowej, a nawet trochę mlecznej czekolady.
Smak: Cracker to piwo słodkie. Mimo, że nie ma wątpliwości, że jest to zasługa dodatku laktozy (która daje słodkie, ale cienkie piwo), to jednak trunek ten jest treściwy. W smaku jest odwrotnie jak w zapachu – w pierwszej chwili mamy więcej czekolady, kawa pojawia się na drugim planie (nie ma wątpliwości, że pochodzi z ziaren kawowca, a nie od słodów)  i pozostaje na podniebieniu na dłużej. Goryczki chmielowej praktycznie nie wyczuwam – a przydałaby się, aby wyraźniej kontrowała słodycz. Alkohol bardzo dobrze ukryty
Wysycenie: Niskie, aksamitne.

Cracker

Cracker to piwo, które zdecydowanie posmakować może zwolennikom #teamsłodyczka. W przypadku mlecznych stoutów imperialnych bardzo często mam wrażenie, że piwo jest zbyt wodniste jak na swoją słodycz. Tu na szczęście takiego efektu udało się uniknąć, choć do gęstej, oleistej faktury też jeszcze sporo brakowało. W sumie dobrze, że Cracker trafił do małych butelek – z uwagi na niską goryczkę i stonowaną, schowaną paloność podejrzewam, że pod koniec półlitrowej butelki piwo mogłoby już męczyć i to pomimo wyraźnej, przyjemnej kawy w smaku i zapachu. Nie jest to piwo dla tych, którzy w risach szukają przede wszystkim intensywnej paloności oraz goryczki. Dla miłośników słodszej strony mocy będzie ono jednak jak znalazł ;).

Cena: otrzymane w ramach współpracy ze szczecińskim sklepem Chmiel – Świat Piwa.

Reklama